Text English
Prezentacje
Materiały
Powrót

Aktualności
20/11/2015
Podatki dla przedsiębiorców nie takie straszne

17/11/2015
Wątpliwości wobec rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika

04/09/2015
Przedsiębiorca – aparat skarbowy: kto słabszy kto silniejszy?


Zrobili sobie niszę z czekolady
Źródło: Puls Biznesu
 

Zrobili sobie niszę z czekolady

16 maja 2005

Piotr Medyński
Nie śnili nawet, że ich orzechy czy truskawki podbiją czekoladowe butiki Niemiec, Szwecji i Irlandii. A jednak...

O wytwórni słodyczy Doti ze Smolca pod Wrocławiem głośno mówiło się tylko raz — i to z powodu politycznej awantury. Jej sprawcą był poseł Gabriel Janowski i jego słynny atak sejmowej pomroczności. Gdy kilka dni potem tłumaczył telewidzom jej przyczyny, dzierżył w dłoni charakterystyczną papierową torebeczkę w żółty wzorek.

— Od razu zauważyliśmy, że to nasze opakowanie. Słodycze sprzedajemy także w sejmowym bufecie. Trzeba przyznać, że dzięki posłowi zrobiły wrażenie. Natychmiast rozdzwoniły się telefony od znajomych i kontrahentów — śmieje się Dorota Mroczkowska.

Teraz właściciele Doti mają kolejny powód do zadowolenia. Ich migdały w białej czekoladzie i cynamonowej posypce będą reprezentować Dolny Śląsk w zmaganiach o tytuł najlepszego producenta krajowej żywności we wrześniu na poznańskiej Pol-Agrze.

Dobry pomysł na początek

W 1991 r. Dorota i Mariusz Mroczkowscy mieli 2 tysiące dolarów. Tyle wystarczyło, by kupić podstawowe urządzenia do produkcji i zaopatrzyć się w surowce.

— Baliśmy się kredytów. Teraz do nich przywykliśmy. Dzięki nim kupujemy maszyny, unowocześniamy transport i możemy pozwolić sobie na wielodniowe oczekiwanie na rozliczenie ze strony odbiorców — mówi Dorota Mroczkowska.

Gdy właściciele Doti starali się o pierwszą pożyczkę, urzędnik bankowy tłumaczył, że nie widzi podstaw, by ją przyznać.

„Ta produkcja nie ma szans. Przecież jest już i czekolada z orzechami, i z bakaliami. Po co orzechy w czekoladzie?” — zastanawiał się.

Orzechy i rodzynki w czekoladzie znalazły jednak amatorów. Dziś można je kupić w większości sklepów cukierniczych, kawiarniach i centrach rozrywki.

— Unikamy tylko wielkich sieci handlowych, bo nasz produkt nie jest przeznaczony dla masowego klienta. Za dziesięciodekowe opakowanie trzeba zapłacić prawie sześć złotych — mówi właścicielka.

Wpadli na orzechy

Na początku lat 90. Mroczkowscy — jedno po studiach weterynaryjnych, drugie po technologii żywności — szukali miejsca na rynku. Na to, że można czekoladą oblewać owoce czy orzechy, wpadli przypadkowo. Wydzierżawili halę produkcyjną i do dziś w tym samym miejscu powstają słodkie przekąski. Zaczynali od dwóch pracowników, teraz zatrudniają 35 osób.

— W tamtych czasach nie zwracało się uwagi na jakość produktu. Dziś taka działalność byłaby niemożliwa. Konkurencja szybko wyrzuciłaby nas z rynku. Dlatego oferujemy tylko to, co nam samym smakuje — zaznacza Dorota Mroczkowska.

W surowce Doti zaopatruje się u najlepszych. Wzorem najbardziej renomowanych krajowych wytwórni masę czekoladową kupują od korporacji Barry Calebaut. Wyrabiana jest z ziaren kakaowca sprowadzanych z Wybrzeża Kości Słoniowej. Orzechy pochodzą z importu, a owoce — z ekologicznych upraw krajowych. Miejsce zbioru truskawek, porzeczek i jarzębiny to pilnie strzeżona tajemnica firmy.

Taki zestaw składników otwiera drzwi do zachodnich sklepów. Pierwsze produkty na tamtejszy rynek trafiły pięć lat temu.

— Nasze produkty to grupa premium. Gdy znajdą się na niemieckiej czy szwedzkiej półce, ich cena wzrasta trzykrotnie. Sąsiadują z ręcznie wyrabianymi pralinami, marcepanami i fikuśnymi czekoladkami firm, których nazw polski klient nawet nie zna — mówi Dorota Mroczkowska.

Właścicielom Doti marzą się czekoladowe butiki z prawdziwego zdarzenia także w Polsce. Wiedzą jednak, że im wyrób bardziej ekskluzywny (cenowo), tym bardziej odstrasza klientów. Z tego powodu z wrocławskiego rynku słodyczy zniknęły wyroby belgijskiej firmy Leonidas. 200 zł za kilogram pralin to za drogo.

Strategia wabienia

W Europie Zachodniej interesy Doti reprezentują wynajęci agenci, którzy zobowiązują się znaleźć jak najwięcej zainteresowanych detalistów. Rynek zachodni jest wymagający. Liczy się każdy detal. Opakowanie może być przepustką do sukcesu lub gwoździem do trumny. W Irlandii obowiązkowo musi być niewielkie, z szeleszczącej folii i do tego przewiązane ozdobnym sznureczkiem, w Szwecji i Niemczech najlepsze wrażenie robi malutkie pudełeczko, w Wielkiej Brytanii natomiast obowiązuje papierowa torebka z tekturowym zamknięciem — lizaczkiem z logo firmy.

— Jesteśmy na wszystkich targach branżowych w Europie. Przed każdymi wysyłamy mnóstwo zaproszeń na spotkania. Korzysta z nich może z dziesięciu adresatów. Przy pierwszej wizycie nie rozmawia się o cenach. W tak niszowej branży jak nasza strony muszą najpierw nabrać do siebie zaufania, a dopiero potem przystępować do interesów — twierdzi właścicielka.

Licytacja patentów

Każdego miesiąca w miedzianych drażeciarkach firmy powstają cztery tony słodyczy. W porównaniu z największymi producentami na krajowym rynku to prawie nic...

Nad tym, by produkty były atrakcyjne, pracuje cała załoga.

— Gdy mąż stawia się w pracy bladym świtem, wiadomo, że będzie eksperymentowanie. Nie wszystko, co przyjdzie mu do głowy, zyskuje aplauz degustatorów, choć posypywanie czekolady kawą okazało się strzałem w dziesiątkę — opowiada Dorota Mroczkowska.

Podobnie było z produkcją drażetek czekoladowych z nadzieniem z jarzębiny. Wyrób jednak nie chwycił, bo klientów odstraszyła nazwa owocu.

— Jarzębina kojarzy się u nas z karmą dla ptaków, a nie ze słodyczami — wyjaśnia szefowa firmy.

Mimo to dla kilku stałych klientów Doti produkuje te słodycze na specjalne zamówienie.

— Staramy się być elastyczni. W niszowej branży to podstawa sukcesu — podkreśla Dorota Mroczkowska.

X