Text English
Prezentacje
Materiały
Powrót

Aktualności
20/11/2015
Podatki dla przedsiębiorców nie takie straszne

17/11/2015
Wątpliwości wobec rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika

04/09/2015
Przedsiębiorca – aparat skarbowy: kto słabszy kto silniejszy?


Smok w butach
Źródło: Newsweek Polska
 

Newsweek Polska 26/05 z 27.06.05

Smok w butach

Dariusz Miłek cenami czyni cuda, a w biznesie okiełznał nawet chińskiego smoka

Kiedy sektor obuwniczy od wielu lat pogrąża się w kryzysie, Dariusz Miłek, prezes i główny akcjonariusz spółki CCC z Polkowic, idzie do przodu jak burza. W swojej fabryce produkuje cztery tysiące par butów dziennie, a w Chinach na jego zamówienie robią ich cztery razy więcej.

Tymczasem polscy producenci butów, którzy w 2003 roku złapali lekki oddech po recesji z początku dekady (sprzedaż wzrosła o ok. 5 proc.), już w ubiegłym roku znów popadli w tarapaty. Z powodu zniesienia ceł na import z Chin sprzedaż ich butów w ubiegłym roku spadła o jedną piątą. Do Polski sprowadzono w tym czasie ponad 60 mln par butów chińskich. O prawie połowę więcej niż wyprodukowano w kraju. Początek tego roku, z powodu długiej zimy, wcale nie był lepszy. - Ledwo przędziemy - przyznaje Jerzy Ryłko, szef znanej od lat 50. firmy z Kalwarii Zebrzydowskiej.

Kilka tygodni temu upadłość ogłosił łódzki But-S, trzecia sieć handlu butami w Polsce. I choć w branży mówi się, że przeinwestował, to może zdołałby się podnieść, gdyby nie Chińczycy. Wcześniej życie zakończył stołeczny Multisoft i Łukbut z Łukowa. Końca czarnej serii nie widać.

W obuwniczym biznesie nikt dziś nie może być pewny jutra. Nikt, z wyjątkiem Miłka. Bo choć jest największym producentem obuwia w Polsce, to jest i największym importerem. Dwa z trzech butów w jego sieci (też największej w kraju) powstają w Chinach. Zaczął je sprowadzać na dużą skalę w 2003 roku, zaraz gdy zniesiono drastyczne ograniczenia i wysokie cła.

Fabrykę CCC Factory Miłek uruchomił w 2000 roku w specjalnej strefie ekonomicznej w Polkowicach. Koszty produkcji jego skórzanych butów są najniższe w Polsce i zaledwie

o 10 proc. wyższe niż butów importowanych z Chin. Dlatego nie padnie, gdyby wprowadzono kontyngenty na import z Kraju Smoka. Miłek ma własną sieć dystrybucyjną, złożoną z prawie 100 własnych sklepów i ponad 200 działających na zasadzie franczyzy. Towar dostarczają nie tylko polkowicka fabryka i starannie dobrani dostawcy z Chin, ale również kilku producentów w kraju. Wykupił i wykreował m.in. markę Lasocki. Znany producent butów z Ozorkowa k. Łodzi produkuje teraz tylko do sklepów CCC.

Wszechstronność i strategia dywersyfikacji, którą realizuje od kilku lat, przynosi efekty. Jego firma nie jest zależna od brukselskich ceł i kontyngentów. A kłopoty kolegów z branży jego prawie nie dotyczą.

W 2004 r. firma CCC otworzyła 30 nowych sklepów i zwiększyła przychody o ponad

30 proc. Sprzedała 6,5 miliona butów za prawie 340 mln zł. Milion par powstało w fabryce w Polkowicach, reszta przyjechała z Chin. Miłek nie ukrywa, że to właśnie dzięki importowi oraz rozwojowi własnej sieci sklepów zysk netto jego firmy wzrósł aż sześciokrotnie - do prawie 24 mln złotych.

Na ten rok spółka z Polkowic planuje otwarcie 45 nowych własnych sklepów. Sześć z nich już działa w Czechach. W salonach CCC u naszych południowych sąsiadów ruch większy niż u konkurentów. Klienci pytają, jak długo potrwa ta promocja. Bo obuwie CCC, z importu, ale też z własnej produkcji, jest tańsze od czeskiego czy niemieckiego, choć Miłek zarabia na nim o jedną trzecią więcej niż w Polsce.

Na podobny sukces liczy też w innych krajach. Rzecz jasna tak jak w Polsce i tam będzie handlował towarem dla masowego klienta, kierującego się przy wyborze butów głównie ceną. Bo szef CCC zna swoje miejsce. - Nie będziemy się wygłupiać i wprowadzać drogich, prestiżowych asortymentów. Szkoda na to czasu i pieniędzy. Jesteśmy i pozostaniemy obuwniczym discountem - dodaje.

Miłek, krótko ostrzyżony brunet, którego majątek wart jest dziś w przybliżeniu 400 mln zł, nie pozuje na topbiznesmena. Jego ciemnemu garniturowi trudno coś zarzucić, ale to nie szczyt wyrafinowania. Na nogach porządne skórzane buty, ale nie Boss, Lapidus czy Fabiani, a pantofle z oferty CCC. W klubach dla biznesmenów nie bywa. Znajomych w gronie najzamożniejszych prawie nie ma. W stolicy czuje się wciąż nieswojo, z rzadka dając się zaprosić biznesowym partnerom na jakąś imprezę. Nie jest poliglotą, ale twierdzi, że w biznesie dogada się i we Włoszech, i w Chinach. Choć lubi typową włoską kuchnię z carpaccio i pierożkami tortinelli, to na restauracje nie ma za dużo czasu, zwłaszcza za granicą. Bywa, że podczas długich pobytów w Chinach posila się zupkami z kubka. Jego żywioł to handel.

Zaczynał w 1989 roku od łóżek polowych na bazarze w rodzinnym Lubinie. Był wtedy jeszcze kolarzem, czołowym w kraju sprinterem. Na początku lat 90. zdobył nawet tytuł mistrza kraju. Sporo jeździł za granicę, przy okazji zwoził stamtąd towar. Handlował wszystkim, czego w kraju brakowało: kalkulatorami, zegarkami z Austrii, pozłacanymi łyżkami, azjatyckimi tekstyliami i butami. Karierę sportową skończył wcześnie, jako 25-latek. - Łapałem dużo kontuzji i urazów, a lekarze dopatrzyli się jeszcze jakiejś formy żółtaczki - wspomina.

Wtedy na poważnie zajął się handlem. Towar sprzedawał już nie z łóżka, ale z zamykanych szczęk, a potem z kontenera, dzięki czemu nie musiał zwozić towaru na noc do domu.

Za pierwsze większe pieniądze wykupił mieszkanie na własność. Ale zaraz potem, już jako firma handlowa Miłek, otworzył kilkanaście sklepów, a raczej pawilonów na bazarach i punktów handlowych w Lubinie i okolicach.

Na tym lokalnym rynku szybko wyczerpały się możliwości rozwoju. Ruszył więc w kraj. Kupował hurtowo buty u lokalnych producentów w Złotoryi, Nowej Soli, Kamiennej Górze. Ciężarówką wiózł je do Warszawy, gdzie je sprzedawał lub wymieniał u handlarzy na importowany towar, który ściągał na Dolny Śląsk. I tak 20 razy w miesiącu. Rynek był bardzo chłonny i powoli Miłek wyrósł na jednego z największych w kraju hurtowników.

Ale konkurencja nie spała. W połowie lat 90. hurtowni było już bez liku, rozkapryszeni nadmiarem towaru detaliści zaczęli kręcić nosem, wybrzydzać, zalegali z płatnościami. Towar zaczął mu zostawać. Musiał pomyśleć o detalu, ale na sieć własnych sklepów jeszcze nie było go stać. Wymyślił coś w rodzaju franczyzy. Zaproponował otwarcie kiermaszy z obuwiem: rodzinie, kolegom, znajomym, stałym, znanym od lat odbiorcom. Reguły były proste: bierzesz w hurcie tylko ode mnie, a co uskrobiesz z marży, to twoje. W ciągu paru miesięcy powstała sieć sklepów Żółta Stopa. Skąd nazwa? - Ktoś ze znajomych umieścił na szybie nalepkę w kształcie żółtej stopy i tak już zostało. Żółte Stopy znalazły się na wszystkich sklepach - mówi.

W najlepszym 1998 r. to było 400 sklepów w całym kraju, głównie w mniejszych miastach, bo niższy czynsz. Sklepów, dużo powiedziane, w większości byle jakich lokali, z kratami w oknach i tanimi drucianymi koszami na buty. Ale te niepozorne sklepy chłonęły wszystko, co Miłek zdobył za tanie pieniądze lub co zostało mu z hurtu.

Na towar po atrakcyjnych cenach nie brakowało chętnych. Ludzie kupowali po kilkanaście par. A Miłek krążył po kraju i Europie w poszukiwaniu towaru. Był wszędzie, gdzie padała jakaś fabryka. Brał wszystko jak leci, proponując uradowanym syndykom po parę złotych za but. Bankrutów szukał także we Włoszech i Hiszpanii, czyszcząc ich magazyny. Objeżdżał wyprzedaże w całej Europie. Żerował na bankrutach, ale nie wstydzi się tego. - Biznes to biznes - mówi.

Przez 2-3 lata wszystko szło jak z płatka. Cykl rotacji pieniędzy, od zainwestowania w towar do sprzedaży, nie przekraczał miesiąca. Toruńska fabryka nie nadążała z produkcją koszy na buty, z których sprzedawano towar w Żółtych Stopach. A Miłek zarabiał miliony.

W końcu lat 90. rynek się jednak nasycił. Pojawili się też naśladowcy jego koszowego biznesu, czasem po kilku w jednym mieście, wzajemnie sobie odbierając klientów. Miłek zmienił więc strategię. Postanowił ucywilizować swój biznes, nadać mu markę, wyjść z hasłem reklamowym, przyciągającym klientów. Tak w 1999 roku zrodziła się sieć Cena Czyni Cuda - protoplastka CCC.

Początek nie był łatwy. Miłek popełnił kilka błędów. Zamiast odciąć się radykalnie od Żółtej Stopy, postawił na lifting swoich sklepów, często nie zmieniając nawet ich lokalizacji. Zmieniał natomiast asortyment i standard obuwia na wyższy oraz podnosił ceny. Ubogi klient zaczął omijać sklepy, zamożniejszym nadal kojarzyły się z obuwniczym lumpeksem.

Cień Żółtych Stóp, mało wyrafinowane wyposażenie, w którym nie było marmurów ani skórzanych foteli, nie ułatwiały współpracy także z pierwszymi powstającymi w kraju wielkimi centrami handlowymi. Decydujące o wynajmie powierzchni panie kręciły nosami, bojąc się, że sklep z tanim obuwiem i przemalowanymi taboretami obniży prestiż ich galerii. W końcu Miłek uległ. - Dwa, trzy lata temu musieliśmy radykalnie zmienić stronę wizualną naszych głównych sklepów, podnieść standard - przyznaje. Problemy się skończyły. CCC jest zapraszane do każdego nowego centrum. - Często zaczynają od nas sprzedaż powierzchni, bo bierzemy duże, rzędu 500 mkw. Staliśmy się dla centrów handlowych motorem przyciągającym klientów - mówi Miłek.

CCC jest obecne w najbardziej prestiżowych galeriach dużych miast. Ma prawie 100 własnych placówek i ponad 200 franczyzowych. Miłek twierdzi, że ma już ponad

60 awansem podpisanych umów w dobrych lokalizacjach. Na tej liście są m.in. powstające w stolicy Złote Tarasy, aspirujące do miana najbardziej ekskluzywnej galerii handlowej w Polsce. Zmiana image'u i popularyzacja firmy kosztowała dziesiątki milionów złotych.

Jednym z motorem promocji CCC był sport. Wspólnie z byłymi kolarzami Miłek stworzył zawodową grupę kolarską. Pierwszą, którą zakwalifikowano do I dywizji, czyli europejskiej ekstraklasy. Doprosił do niej Zygmunta Solorza, szefa Polsatu, któremu zaproponował, aby część pieniędzy, jakie daje na reklamę, wracała do drużyny. Ale po pięciu latach sponsorowania kolarstwa, na które wyłożył w sumie kilkanaście milionów złotych, zrezygnował.

- Zaczęło się gwiazdorstwo, kapryszenie, ekipa zaczęła się rozłazić i ja nie miałem już tyle czasu na pilnowanie wszystkiego - tłumaczy Miłek. - A w sporcie, tak jak w biznesie, musi być żelazna dyscyplina.

Ale sportu nie opuścił. Teraz pomaga, na dużo mniejszą skalę, koszykarkom CCC Polkowice, które w ostatnim sezonie ekstraklasy zdobyły brąz. Tu już jednak nie podejmuje wszystkich decyzji, podobnie zresztą jak w swym biznesie. Jeszcze na początku ubiegłego roku ręcznie sterował w CCC praktycznie wszystkim. Do rozdzielenia zadań i odpowiedzialności zmusiło go dopiero przygotowanie firmy do wejścia na giełdę, na której pojawił się w grudniu 2004 r. Za sprzedane akcje zebrał 61 mln zł, które przeznaczył na nowe sklepy. Ale musiał poświęcić na to tyle czasu, że nie było już szans, by pociągać w firmie za wszystkie sznurki. Oddał więc część władzy i teraz głównie nadzoruje i czuwa nad firmą. Owszem, jest zawsze tam, gdzie pojawiają się problemy, gasi pożary w zarodku, systematycznie dogląda swych włości, czyli regionalnych sieci sklepów, rozkręca nowe przedsięwzięcia. W Chinach, skąd firma sprowadza większość butów, spędził w sumie prawie pół roku. Długie tygodnie zajęło także rozkręcanie biznesu w Czechach, gdzie ma już sześć sklepów. Ale gdy ustawi wszystko jak trzeba, przekazuje bieżące zarządzanie projektem któremuś ze swoich ludzi.

I choć sklepy CCC od Żołtej Stopy odróżnia wszystko, nie zmieniło się jedno. Miłek tak jak na początku opiera firmę na ludziach, z którymi pracuje od lat i do których ma pełne zaufanie. W CCC nie ma menedżerów z zewnątrz, wszyscy w zarządzie pracują z Miłkiem od początku. Podstawą jest smykałka do biznesu i doświadczenie. Wykształcenie jest mniej istotne. Miłek twierdzi, że w firmie zatrudniającej dziś ponad tysiąc osób ma wystarczająco wielu swoich ludzi, którzy znają fach od podszewki, mają wyniki i tylko czekają na awans. Buduje kadrę jak w dobrej drużynie sportowej. Zaczyna od szkolenia juniorów, którzy obserwują poczynania seniorów, by potem ich zastąpić. - Ściąganie ludzi z zewnątrz pogorszyłoby atmosferę w ekipie. Zresztą, kto przyjdzie pracować do nas na wieś za małe pieniądze? - pyta.

Przyznaje jednak, że będzie musiał się złamać, bo wśród swoich nie ma np. speca od marketingu i reklamy. A na obecnym etapie rozwoju firmy ktoś musi to koordynować. W ciągu dwóch ostatnich miesięcy CCC reklamowało się w 30 periodykach i kilku stacjach TV.

Krajowi obuwnicy niechętnie wypowiadają się o CCC i jej sukcesach. Jednych one drażnią, inni współpracują z Miłkiem i nie chcą go oceniać. - CCC to głównie importer, więc trudno go porównywać do firm żyjących z własnej produkcji - mówi wymijająco Jerzy Ryłko.

Nikt nie może jednak zaprzeczyć, że strategia Miłka jest skuteczna. Niewielu tak jak on zrozumiało sens starego chińskiego przysłowia - jeśli nie możesz pokonać wroga, spróbuj go oswoić. Miłek mógłby dodać - i na tym zarobić.

X