Text English
Prezentacje
Materiały
Powrót

Aktualności


 

Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania
im. Leona Koźmińskiego
Wydział Zarządzania

Zarządzanie międzynarodowe
Dr hab. J. Cieślik

             

Wykład  w semestrze letnim, luty - czerwiec 2008. Terminy patrz zakładki na lewej kolumnie.
Dyżury poniedziałek, g. 14.30 - 16.30, p. B-28

Strona główna / Programy dydaktyczne / Zarządzanie międzynarodowe, Dr hab. Jerzy Cieślik / Analiza praktycznych doświadczeń przedsiębiorczości międzynarodowej / Materiały / Tajemnica Sphinxa
Tajemnica Sphinxa
Źródło: Forbes Magazine
 

Forbes, Marzec 2005

Tajemnica Sphinxa

Łódzka sieć restauracji błyskawicznie rośnie i już myśli o ekspansji za granicą

 

Jaka to kuchnia - trudno określić. Pracownicy sieci Sphinx twierdzą, że jej ostremu, wyrazistemu smakowi najbliżej do Bliskiego Wschodu. Jednak mieszkańcy tamtych rejonów nie zajadają się grillowaną karkówką, sztandarowym daniem Sphinxa. Fałszywym tropem jest również niejaki Tom Maltom, widniejący na szyldzie każdej restauracji tej sieci. Nie jest to żaden superkucharz i pomysłodawca Sphinxa, lecz wyłącznie chwyt marketingowy, mający podnosić prestiż restauracji.

Postacią z krwi i kości jest za to łodzianin Tomasz Morawski, założyciel i główny udziałowiec firmy Sfinks (Sphinx to handlowa nazwa restauracji). Sieć jest jego wielkim życiowym sukcesem: według nieoficjalnych jeszcze danych w zeszłym roku 64 działające restauracje zarobiły na czysto 5 mln zł, a przychody ze sprzedaży przekroczyły 100 mln zł, co oznacza ponad 30--procentowy wzrost w stosunku do 2003 r. Nic zatem dziwnego, że Morawski i powołany przez niego zarząd spółki chcą jeszcze bardziej uszczelnić sieć Sphinxów w Polsce. Za trzy lata powinno już działać 150 restauracji, a pieniądze na rozwój ma przynieść publiczna oferta akcji.

Pomysł na polskie wersje barów orientu przyszedł z Zachodu

Zawrotna kariera Sphinxów rozpoczęła się w 1995 r., kiedy Morawski postanowił, właściwie na próbę, otworzyć pierwszą restaurację w Łodzi na Piotrkowskiej. Zasadą miało być szybkie serwowanie pokaźnych objętościowo dań. A wszystko to w luźnej i przyciemnionej drewnianymi lampkami atmosferze, gdzie obsługa jest wyłącznie męska i obowiązkowo młoda. Na ten pomysł Morawski wpadł dosyć przypadkowo, jako prezes zarządu firmy Interabra Trading BV, zajmującej się m.in. eksportem pieczarek i transportem międzynarodowym. Podczas licznych podróży spostrzegł, że na rynku restauracji pojawia się nowy trend - coś pomiędzy taśmowym fast foodem a obrusową elegancją. A ponieważ w Polsce wielką karierę zaczęły robić wietnamskie budki, oferujące Polakom tanio zupełnie nowe smaki - wybór Morawskiego padł na serwowanie drugiej tak popularnej w Europie kuchni, którą można określić jako arabską. Biznes chwycił jak mało który, bo Polacy okazali się głodni przystępnego w formie pseudoorientu i nawet nie za bardzo wnikali w kulinarne umiejętności kucharskiej kadry. A do tej zastrzeżeń pojawiało się dużo - np. jedzenie wjeżdżało na stół niedosmażone lub było za późno podane i po prostu zimne. Sporo uwag miał Sanepid. Nie zawsze laury zbierała też męska obsługa, którą goście postrzegali jako nieuprzejmą i znudzoną.

Szefowie Sfinksa przekonują, że te problemy to już przeszłość. I pokazują tłumy w swoich powstających jak grzyby po deszczu restauracjach. Początkowo nie planowali uruchomienia ogólnopolskiej sieci, działającej na zasadzie franczyzy, a jednak tak się właśnie stało. Zadecydował ogromny popyt.

- Kolejne restauracje zaczęły powstawać w miastach, których liczba mieszkańców wynosiła co najmniej 60-100 tysięcy. Ważny jest przekrój społeczny, bo nasi najlepsi klienci mają 18-35 lat i średnie zarobki - tłumaczy Michał Hertel, menedżer ds. marketingu Sfinks Polska. Równie istotne okazało się zdobywanie lokalizacji w modnych centrach handlowych. - No i w końcu zdecydowaliśmy się na Warszawę - dodaje.

Stołecznym rynkiem firma zainteresowała się bowiem najpóźniej. Chociaż gdy już zaczęła tworzyć w Warszawie restauracje, poszło jej bardzo szybko. Pierwszy punkt otwarto w grudniu 2003 r., a dziś działa już 11. Zwiększając liczbę punktów, Sfinks na pewno wykorzystuje po części własną gotówkę, ponieważ o ile jeszcze w roku 2001 firma miała ponad 200 tys. straty netto, to już rok później zanotowała 1,6 mln złotych zysku.

Zaczynali jednak ostrożnie. Do października 1999 r. restauracje Sphinx rozwijały się w Polsce jako działalność gospodarcza Tomasza Morawskiego, który właśnie wtedy przekształcił Sfinksa w spółkę akcyjną. Od czwartego kwartału 2001 r. Sfinks Polska SA zaczął być notowany na rynku pozagiełdowym CeTO. Celem nie była jednak nowa emisja akcji, lecz zwiększenie wiarygodności firmy. Pod koniec lipca 2002 roku drugim głównym udziałowcem spółki (obecnie 38 proc. udziałów) został fundusz Enterprise Investors (EI), który zainwestował 11,5 mln złotych. Do dzisiaj fundusz jest właścicielem 3,34 mln akcji. Wiceprezes EI Jacek Woźniak wspomina dzisiaj, że w chwili wejścia funduszu sieć miała już 25 restauracji i postrzegana była jako bardzo obiecująca, jednak wymagała znaczącego dokapitalizowania.

Po CeTO i wkroczeniu do spółki

inwestorów, przyszła pora na GPW

Z czasem pojawili się też inni inwestorzy, jak np. fundusze emerytalne AIG, Generali i Credit Suisse, które pod koniec roku 2004 miały łącznie 10,3 mln zł w akcjach tej firmy i wspólnie zajęły trzecie miejsce w jej akcjonariacie. Joanna Kwiatkowska, analityk Generali PTE, twierdzi, że fundusz jest w posiadaniu akcji Sfinksa od pół roku, a już zarobił na nich około 20 procent. Inwestycję w tę spółkę traktuje więc długoterminowo i liczy na dużo wyższy zwrot w kolejnych latach.

A łódzka firma dalej chce iść pełną parą i sukcesywnie zwiększać udział w rynku. Na razie strategia jest taka: otworzyć tak dużo barów, jak to tylko możliwe, nim rynek się nasyci. Andrzej Czudowski, prezes Eurest (80 restauracji pracowniczych w Polsce), nie kryje podziwu dla restauratorów.

- Nie sądzę, by Polakom ta kuchnia w pewnym momencie mogła się znudzić. Zakładam nawet, że tak jak fast foody na stałe wejdzie do gastronomicznego krajobrazu Polski - twierdzi.

Tymczasem prezes zarządu Sfinksa Piotr Mikołajczyk zapowiada z dumą, że w 2005 roku planują przychody o mniej więcej 30-40 proc. wyższe od tych z 2004 r. (czyli ponad 135 mln zł) oraz 40-procentowy wzrost zysku netto (do 7 mln zł). By móc to zrealizować, w połowie 2006 r. udziałowcy chcą wprowadzić firmę na GPW.

- Wówczas miną dokładnie cztery lata od momentu zainwestowania w firmę przez nasz fundusz (zazwyczaj poszczególne projekty EI trwają trzy-pięć lat) i może to być dobry moment na sprzedaż naszych 38 proc. udziałów. Liczymy na to, że inwestycja będzie udana - zapowiada enigmatycznie Jacek Woźniak, chociaż nieoficjalnie wiadomo, że funduszowi chodzi o co najmniej 30-procentową stopę zwrotu.

Tymczasem apetyt ekipy Morawskiego na gastronomiczny rynek stale rośnie. Firma już opracowuje plan uruchomienia zupełnie nowej sieci restauracji lub wyjścia Sphinxów poza Polskę. I chociaż szefowie nie chcą ujawniać konkretów, to dają jednak wskazówkę, że Polacy pod względem kulinarnych gustów coraz bardziej upodabniają się do innych Europejczyków. Chyba więc Sfinks skończy z tym orientem.

 

Marlena Gałczyńska

Licencja Creative Commons
O ile nie jest to stwierdzone inaczej wszystkie materiały na tej stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0 Polska Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Fundacji Edukacji i Rozwoju Przedsiębiorczości.
X